REstart Program
DE Model

Cywilizacyjne gry w trzy kule

21-04-16 00:12

Znany szwedzki filozof Nick Bostrom (Oxford Univ.) opublikował w 2018 roku pracę pt. „Hipoteza wrażliwego świata”. Bostrom pisze wprawdzie o wpływie innowacji technologicznych na cywilizacje, a koronawirus taką z pewnością nie jest (chyba, że uwierzymy popularnej w Internecie teorii spiskowej), ale sama koncepcja jest bardzo warta przytoczenia w tym miejscu. 


Autor używa zgrabnej metafory: wynalazki są jak kule wyciągane przez cywilizacje z koszyka. Niektóre - białe, przynoszące same korzyści, a inne szare – o równocześnie dobrych i możliwych złych konsekwencjach. Ale zapewne są też w koszyku kule czarne, których wyciągnięcie spowoduje zniszczenie cywilizacji, która ją wymyśliła.

 

Dotąd wyciągaliśmy wiele różnych kul – przeważnie białych, czasem szarych. Skumulowany efekt był zdecydowanie pozytywny i może będzie nawet jeszcze lepszy w przyszłości. Do tej pory nie wyciągnęliśmy jednak czarnej. Czy dlatego, że byliśmy wyjątkowo ostrożni albo mądrzy, czy po prostu mieliśmy szczęście?

 

Wydaje się, że, na razie, żadna cywilizacja nie upadła z powodu własnych wynalazków (choć ciągle niejasne są powody upadku np. Majów, Azteków, Wysp Wielkanocnych). Natomiast znamy przykłady upadku cywilizacji w wyniku innowacji dokonanych gdzie indziej; np.: europejskie postępy w rejsach transoceanicznych były czarną kulą dla cywilizacji w Amerykach, Australii, Tasmanii, etc., a wymarcie wczesnych populacji homo-podobnych (np. neandertalczyków) było prawdopodobnie związane z technologiczną przewagą HomosSapiens.

 

Jak pisał już w 2000 r. Bill Joy, szef Sun Microsystems, w głośnym artykule „Why the Future Doesn’t Need Us” (Wired):

Przyzwyczajeni do życia w towarzystwie niemal rutynowych przełomów naukowych będziemy musieli jakoś uporać się z faktem, że najbardziej interesujące technologie XXI wieku - robotyka, sztuczna inteligencja, inżynieria genetyczna i nanotechnologia przedstawiają zupełnie inne zagrożenia, niż wcześniejsze przełomy technologiczne.

Ale jeśli są jakieś czarne kule są w koszyku, to jest niestety szansa, że kiedyś je wyciągniemy! Pierwsze z brzegu przykłady:

  • (Relatywnie) łatwa do zbudowania broń jądrowa, albo inne nowe technologie militarne dające przewagę pierwszego uderzenia;
  • Zaawansowane, ale (relatywnie) łatwe do zastosowania przez zdolnych uczonych, metody inżynierii genetycznej (np. CRISPR), pozwalające (świadomie lub nie) na powstanie masowych zagrożeń biologicznych;
  • Zbyt duże oparcie ważnych procesów decyzyjnych na zaufaniu do sztucznej inteligencji i niebezpieczne przestawienie cywilizacji na autopilota (lub raczej – wiele, interferujących z sobą, autopilotów);
  • Zwiększanie się globalnego ocieplenia związane z działalnością człowieka;
  • Jakiś nowy, trudny do regulacji, model gospodarczy powodujący katastrofalne efekty globalne (np. załamanie rynków finansowych); etc.

Gdyby jednak rozszerzyć koncepcję Bostroma i zamiast tylko o technologiach mówić o strategiach, jakie podejmują cywilizacje, żeby przetrwać, to obecny moment nadaje się do tego znakomicie. Wygląda no to, że nasza cywilizacja ma duże umiejętności wyciągania kul, ale żadnych we wkładaniu ich z powrotem. Umiemy robić wynalazki oraz podejmować decyzje (również przez ich niepodejmowanie), ale nie bardzo umiemy je “odwynalazczać” i „odpodejmować”, jeśli okażą się fatalne w skutkach. Naszą jedyną jak dotychczas strategią jest nadzieja, że czarnych kul nie ma. A to oznacza brak strategii.

Co prowadzi nas do kolejnej lekcji z pandemii...

 

Konieczność stworzenia skutecznych mechanizmów globalnych

 

Pandemia wykazuje, jak dramatycznie potrzebne i katastrofalnie nieistniejące dzisiaj są skuteczne strategie globalne w rozwiązywaniu globalnych problemów. Od początku cywilizacji dominującą ludzką strategią jest walka o ograniczone zasoby metodą „wygrać – przegrać”. Na jednym z licznych ostatnio webinarowych paneli jego uczestniczka emfatycznie zakrzyknęła w pewnym momencie: „Ale przecież ludzie mają współpracę zapisaną w swoim DNA!”. Czyżby?

 

Rzeczywiście w historii jest dużo niezaprzeczalnych, poruszających przykładów, że miała rację, jak choćby, wymuszona (nauczona?) w istocie przez wirusa, obecna współpraca światowych laboratoriów przy szukaniu szczepionki, czy wspólne działania państw Unii Europejskiej przy planowaniu środków zaradczych. Tyle, że nieporównanie więcej było przypadków, kiedy ludzie wykorzystywali ten talent do współpracy w walce z równie uzdolnionymi, tylko po drugiej stronie. Bitwa pod Grunwaldem była starciem dwóch armii, w którym dowódcy i żołnierze po obu stronach, z całym oddaniem współpracowali, żeby się pozabijać.

 

Ta filozofia definiuje również istotę dzisiejszego ładu społecznego. Popatrzmy na świat polityki, biznesu i życie społeczne. W każdej korporacji naczelną religią jest integracja! i teamwork! Po co się mamy integrować? Aby pokonać tych, co integrują się u konkurenta. Czy w Waszych firmach jest inaczej?

 

Żeby było jasne: to nie jest nieracjonalne! Przeciwnie: walka w przyrodzie daje korzyści ewolucyjne. Słynny ewolucjonista Richard Dawkins w książce „Samolubny gen” opisuje strategie konkurencji używane przez geny, a w „Opowieści przodka” – spektakularny mechanizm „wyścigu zbrojeń” prowadzący do rozwoju w przyrodzie.

 

Koronawirus pokazuje jednak, że świat się zmienił. Ciągle wprawdzie jest podzielony na kraje, społeczności, klany, firmy i grupy interesów, co wymaga i długo jeszcze – być może zawsze – wymagać będzie walk plemiennych. Ale pojawiają się problemy wspólne, potrzebujące współpracy na poziomie globalnym.

 

Bostrom pisze o kulach technologicznych, ale jeszcze ważniejsze jest zatem wyciąganie kul strategicznych. Formułowanie i wdrażanie konkretnych strategii, lub ich nieposiadanie, jest również, w istocie, wybieraniem jakiejś wizji przyszłości, z wszelkimi tego konsekwencjami.

 

Homo sapiens jest jedynym gatunkiem w historii przyrody, który jest w stanie wpływać na kierunki swojego rozwoju przez realizowanie świadomych strategii. Wszystkie inne gatunki muszą zdać się na ruletkę doboru naturalnego. To jest ogromna nasza przewaga, a jednocześnie wielka odpowiedzialność za tworzenie i wdrażanie mądrych strategii (cokolwiek to znaczy). Mamy bowiem potencjał zniszczenia samych siebie, bez mądrości zagwarantowania, że tego nie zrobimy.

 

Tworząc ludzi, ewolucja stworzyła system, który pod wieloma względami lepiej sprawdza się w planowaniu i optymalizacji, niż sama ewolucja (Jaan Tallinn). Komputerów, Akropolu, czy wspomnianego wcześniej Thermomixa ewolucja raczej by nie stworzyła. Nasza przyszłość nie zależy więc już tylko od ewolucji biologicznej, lecz od naszych decyzji. Miejmy nadzieję, że jesteśmy w tej kwestii mądrzejsi od ewolucji. Czy wystarczająco? Wkrótce się przekonamy.

 

W takiej sytuacji wiele z poprzednich metod i narzędzi walki służących przeżyciu i zwycięstwu staje się niekiedy co najmniej problematyczne. Pomyślmy na przykład o groteskowej dzisiaj doli lotniskowca. Szczytowe osiągnięcie techniki wojennej. Sto tysięcy ton wysokogatunkowej stali, kosmiczne technologie, ponad 70 samolotów na pokładzie, komputery i algorytmy z milionami linii kodu, radary i sonary, niegraniczony, atomowy zasięg i horrendalny koszt – ok. $13 mld. Apoteoza wojennego drapieżnika. Ma bronić USA i jego obywateli przed… kimkolwiek, kto chciałby ich skrzywdzić.

 

I wtedy pojawia się koronawirus. Lotniskowiec jest w stanie pełnego alertu. Lufy wysmarowane płynem WD-40, szwadrony samolotów F-35 po $100 mln sztuka zatankowane, 4000 wysportowanych marines w odprasowanych mundurach, z fryzurami na „wczesnego Rambo”, gotowych do walki, oba reaktory atomowe pod parą. Gigant płynie bezradnie na wolnych obrotach i szuka celu. Chciałby uderzyć, ale nie wie, gdzie.

 

Komandor w mundurze ze złotymi epoletami siedzi na szczycie wieży sterowej i smutnie rozmyśla o celu życia. Jego militarne monstrum jest bezsilne, nie mogąc wypełniać swojej misji, a równocześnie setki tysięcy Amerykanów (wielokrotnie więcej, niż w ataku na World Trade Center!) umiera i wali się gospodarka. Hipotetycznie, salwa z dział pokładowych mogłaby zabić całe tabuny koronawirusów, ale nie wiadomo, gdzie siedzą. To znaczy, trochę wiadomo – ich nosicielami było np. 100 żołnierzy na pokładzie USS Theodore Roosevelt. W tej sytuacji lotniskowiec ma tyle sensu, co wegański rzeźnik.

 

A przecież koronawirus, to nie jedyny nasz problem wymagający globalnych, zintegrowanych rozwiązań. Lotniskowce i ich armie, podobnie zresztą, jak poszczególne rządy, międzynarodowe korporacje, krajowe banki centralne, służby wywiadu i regionalne koalicje krajów, a nawet Fundacja Billa Gates’a nie poradzą sobie same z globalną recesją, głodem i przemocą w krajach rozwijających się, z ociepleniem klimatu, ani z zagrożeniami różnorodności biologicznej. Elitarne dywizje Wojsk Obrony Terytorialnej mogą tylko patrzeć z bezsilnym zafrasowaniem na światowy problem obniżania się wód gruntowych.

 

Ile z tych wczorajszych narzędzi zapewniania sobie przeżycia i zwycięstwa ma taki reliktowy status zagubionych lotniskowców? Nasza cywilizacja zapewne jeszcze długo będzie uważała, że ich potrzebuje, ale jeśli naprawdę chce decydować o swoim losie, to musi mieć nową, wspólną strategię i narzędzia jej realizacji, bo inaczej przegra sama z sobą! Ale to jest znacznie trudniejsze, niż zwodowanie kolejnego lotniskowca.

 

W globalnym świecie powstają globalne problemy, które zatem muszą być rozwiązywane globalnie. Nic natomiast nie wskazuje, żebyśmy to umieli, ani nawet chcieli się tego nauczyć. Próbujemy je rozwiązywać lokalnie, posługując się egoistyczną racjonalnością wykształconą we wczesnych okresach naszej ewolucji. Prezydent Putin mówił w 2019 roku: „My się nawet cieszymy z ocieplenia. Oszczędzimy na ogrzewaniu, będziemy potrzebować mniej lodołamaczy i przybędzie nam ziemi do uprawy”. Donald Trump wycofał USA z paryskiego porozumienia klimatycznego, a Polska nie przystąpiła, jako jedyna, do unijnego planu neutralności klimatycznej. Brazylia nie zaprzestaje masowo wycinać lasów deszczowych, żeby produkować olej palmowy, bo jest potrzeby do produkcji czekoladek i czipsów, a te, jak wiadomo, są niezbędne do oglądania Netflixa.

 

Wszystko to odbywa się pod auspicjami trudnych do zakwestionowania, szczególnie przez entuzjastycznych liberałów, mechanizmów demokratycznych. Stąd, tyleż szokujący, co zastanawiający, jest postulat cytowanego wyżej Nicka Bostroma, że tylko masowa inwigilacja i totalna władza zapobiegnie zniszczeniu naszej cywilizacji przez technologię. Czyli: ludzkość potrzebuje cyberwładcy.

 

Bostrom wskazuje niektóre „teoretyczne” możliwości zapewnienia globalnej stabilizacji:

  • kontrolowanie rozwoju technologii,
  • ustanowienie ekstremalnie efektywnych polityk prewencyjnych,
  • skuteczny system zarządzania globalnego.

Mówi też, co byłoby do tego potrzebne:

  • uniemożliwienie rozpowszechniania niebezpiecznych informacji,
  • ograniczenie dostępu do wybranych materiałów, instrumentów i infrastruktury,
  • powstrzymywanie potencjalnych złoczyńców przez zwiększanie szans na ich ujęcie,
  • oraz większa staranność w ocenie ryzyka.

Postulaty są zaiste ekstremalne. Pytanie, czy mamy coś skutecznego w zamian?

 

Donald Tusk, w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, powiedział ostatnio: „Lekiem na wirusa jest więcej zjednoczonej Europy”. Prawda, ale tylko częściowa. Lekiem na wirusa i pozostałe wielkie problemy globalne jest wyłącznie więcej zjednoczonego świata. Ale to jest problem sam w sobie, jak widać, znacznie trudniejszy.

 

Myślę, że koronawirus, mimo swojej mizernej nitki RNA (w porównaniu z naszym zjawiskowo mądrym DNA), jest całkiem rezolutny i słusznie kombinował, że Homo sapiens nie skrzykną się globalnie, żeby z nim walczyć, tylko przez jakiś czas będą próbować prężyć muskuły lokalnie. A on jest przecież przeciwnikiem zupełnie innej generacji, niż obecni, „tradycyjni” gracze rynkowi grupy interesów, rządy i ich „racje narodowe” i „prawa do samostanowienia”, hierarchie, korporacje międzynarodowe i politycy z wszystkimi ich uprzedzeniami, stereotypami i sentymentami!

 

Koronawirus, to taki startup-marzenie wszystkich startup’owców na świecie: nieskończenie skalowalny, bezlitośnie racjonalny i śmiertelnie skuteczny. Wszyscy teoretycy i praktycy biznesu o tym wiedzą: nowi gracze wymagają zupełnie nowych strategii walki i współpracy. A tych dziś jeszcze nie ma. Czy jest szansa, że zdążymy je stworzyć zanim uszczęśliwimy rekiny?

 

Czy powinniśmy się tym wszystkim przejmować? Oczywiście, chyba, że, jak dowodzą ostatnio niektórzy naukowcy i wizjonerzy (z Elonem Muskiem włącznie), żyjemy w symulacji komputerowej. Np. Rizwan Virk (MIT): „Sztuczna inteligencja, fizyka kwantowa i wschodnia filozofia są zgodne, że żyjemy w komputerowej grze wideo” (kwiecień 2019).

 

* * * 

Materiał został napisany przez Piotra Płoszajskiego, profesora Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, w ramach raportu REstart stworzonego we współpracy z Digital Excellence i społecznością CIONET Polska.

Tutaj daj znać, jeśli chcesz otrzymywać od nas informacje o nowych inicjatywach